Mój wujek powoli, kulturalnie, po cichu, stacza się w kolejne uzależnienie. Uzależnienia "pomagają" w walce z niepewnością, z kompleksami, brakami w wyposażeniu z radzeniem sobie z rzeczywistością. Oczywiście, nie wina takiej osoby, że takie braki czy niepewność posiada. Trudno wymagać od żołnierza strzelania, jeśli ktoś mu karabinu czy pocisków nie dał. Chowa się wtedy do okopu.
Oczywiście "pomagają" jest ironią. Nie pomaga to w realnym stawieniu czoła światu. To taka zasłona dymna, substytut nieudany, prowizorka. Nie rozwiązuje problemów. Nie rozwija człowieka. Natomiast ma jakiś kojący wpływ na stan lęku, emocje, samopoczucie. To jak z narkotykami, nie myśli się wtedy o rzeczywistości, jest się gdzieś indziej, jest przyjemnie. Do czasu oczywiście. Powstaje problem, gdy nagle zaczyna brakować tej zasłony dymnej. Myśli koncentrują się na owym braku i głównie na nim. Wzrasta nerwowość, poczucie pustki, brak fundamentów. Fundamenty może i były, tylko z brakami. Ale potem ktoś usiłując je zasłonić, z nałogu uczynił podstawę. Nic więc dziwnego, że bez tego jest panika. Aby trwać, żyć, trzeba na czymś stać. Miał więc wujek całe życie papierosy. Dużo. Paczkę dziennie. Czyli potrzebował takiego stymulatora często. Po śmieci swojego ojca, nałóg się powiększył. Palił 1,5 paczki dziennie. Po śmierci matki zaczął palić dwie paczki dziennie. Zagubił się. Właściwie więcej pali niż je czy oddycha. Jako, że jego matka nie przygotowała go do życia samodzielnego i nigdy na dobre nie był z partnerką, to po śmierci matki cały świat mu się zawalił. Do dwóch paczek papierosów doszło piwo. Najpierw jedno, potem dwa, następnie trzy. Teraz cztery. Cztery piwa dziennie i dwie paczki papierosów. Widać tendencję wzrostową. Trudno pomóc staremu człowiekowi z nałogami. Każda rozmowa - pomimo wsparcia - kończy się ucieczką od tematu. Rozmowa nie sugerująca, ale pytająca. Po czym jeszcze poznać, że ktoś ucieka przed jakąś prawdą o sobie? Nie dotyczy to tylko uzależnień. Często krytykuje u innych to, czego najbardziej się boi, czy to, co sam robi. Taka projekcja, rzutowanie. Wujek krytykuje sąsiadkę, która stacza się w alkoholizm, ale sam nie zauważa, że czyni podobnie. To znaczy najprawdopodobnie zauważa podświadomie, ale rzutuje swój problem na inne osoby, aby do siebie nie dopuścić prawdy. Mówi: "Ale ta sąsiadka. Pije, śpi gdzieś po rowach, owoce z sadu mi wykradła na piwo. Ja to kulturalnie piwo przy telewizorze. Przecież to nic złego". Nie mówi, że to 3-4 piwa. Usprawiedliwia się. Nie przyznaje, że to popadanie w nałóg. Takie przerzucenie na kogoś ma go wybielić, sprawić, żeby ktoś inny był gorszy. Ucieczka. Oczywiście, że wejrzenie w to, co to powoduje czy przyznanie się do takich rzeczy jest bardzo bolesne. Stąd, wielu wolałoby odrąbać sobie rękę niż sięgnąć do tego, co skrywane i odrzucane. To boli.
Trudno czasem skonfrontować się z czymś, sam tego także doświadczyłem. Znam również takie rzutowanie, ponieważ dotknęło mnie w związku. Jedna z moich byłych partnerek to praktykowała. Na przykład zarzucała mi, że miałem krótki romans przed poznaniem jej. Sama oczywiście coś takiego miała i dlatego wytykała to mi. Aby zrzucić z siebie, "położyć na kogoś", odepchnąć, wybielić siebie, usprawiedliwić. Następowały słowa "tak, ja też tak zrobiłam, ale ja...", lub "ale to co innego". Co innego - tego się nie dowiedziałem. Po rozstaniu opowiadała innym, iż rzekomo kontrolowałem jej telefon. Nie miało to nigdy miejsca, ona przeczesywała mój komputer. Znów, rzutowanie, brak przyznania się do swoich wad. Takich wydarzeń czy "odwracania uwagi" było bardzo wiele z jej strony. Sam potem jej mówiłem, zauważając schemat w związku, że jeśli ma mi coś do zarzucenia, to prawdopodobnie sama coś takiego zrobiła, albo zamierza to zrobić. Ale wracając do wujka.
Nie dostał wiele od życia. Tyle ile dostał, tyle miał. Matka nie wyposażyła go w samodzielność. Żyjesz z tym, co ci przekazano. Po oderwaniu się od gniazda masz szasnę to przekroczyć. Ale jeśli nie zdecydujesz się tego zrobić, żyjesz w cieniu swoich wychowawców, to zostaje ci jeszcze mniej. Tak jak roślina w cieniu drzewa nie ma za wiele słońca i nie wyrośnie na potężniejszą czy równą. Wyrośnie słabsza. Trzeba oderwać się od rodzinnego domu i spróbować przekroczyć, zdobyć samemu to, czego się nie otrzymało. Czasem mnie złości jego zachowanie, ale po chwili wiem, że on temu nie winien. Działa jak umie. Złość więc kanalizuję w coś innego, ale i jemu mówię, wskazujące na coś, pytam, próbuję jednak robić to ze wsparciem.
On nie jest nauczony, że może sobie zrobić dobrze. Brzmi dwuznacznie, ale po prostu odmawia sobie drobnych przyjemności. Tak został wychowany. Dąży także do autodestrukcji. Nałogami, postępowaniem, decyzjami.
Z zewnątrz możemy się temu dziwić, przyglądać i nie rozumieć myślą. Oburzać nawet. Uważać kogoś za takiego czy innego. Wymaga to od nas wysiłku, aby pojąć takie zachowania. Wejrzeć w przyczyny i spróbować pomóc. Nie jest to łatwe.
Nie zostawiajcie ludzi z nałogami. Choć to ciężkie bywa. I próbujcie pojąć, co jest przyczyną, lub skłonić kogoś do przyjęcia fachowej pomocy. Sami czasem tego nie potrafimy. Przyda się także cierpliwość.
Oczywiście "pomagają" jest ironią. Nie pomaga to w realnym stawieniu czoła światu. To taka zasłona dymna, substytut nieudany, prowizorka. Nie rozwiązuje problemów. Nie rozwija człowieka. Natomiast ma jakiś kojący wpływ na stan lęku, emocje, samopoczucie. To jak z narkotykami, nie myśli się wtedy o rzeczywistości, jest się gdzieś indziej, jest przyjemnie. Do czasu oczywiście. Powstaje problem, gdy nagle zaczyna brakować tej zasłony dymnej. Myśli koncentrują się na owym braku i głównie na nim. Wzrasta nerwowość, poczucie pustki, brak fundamentów. Fundamenty może i były, tylko z brakami. Ale potem ktoś usiłując je zasłonić, z nałogu uczynił podstawę. Nic więc dziwnego, że bez tego jest panika. Aby trwać, żyć, trzeba na czymś stać. Miał więc wujek całe życie papierosy. Dużo. Paczkę dziennie. Czyli potrzebował takiego stymulatora często. Po śmieci swojego ojca, nałóg się powiększył. Palił 1,5 paczki dziennie. Po śmierci matki zaczął palić dwie paczki dziennie. Zagubił się. Właściwie więcej pali niż je czy oddycha. Jako, że jego matka nie przygotowała go do życia samodzielnego i nigdy na dobre nie był z partnerką, to po śmierci matki cały świat mu się zawalił. Do dwóch paczek papierosów doszło piwo. Najpierw jedno, potem dwa, następnie trzy. Teraz cztery. Cztery piwa dziennie i dwie paczki papierosów. Widać tendencję wzrostową. Trudno pomóc staremu człowiekowi z nałogami. Każda rozmowa - pomimo wsparcia - kończy się ucieczką od tematu. Rozmowa nie sugerująca, ale pytająca. Po czym jeszcze poznać, że ktoś ucieka przed jakąś prawdą o sobie? Nie dotyczy to tylko uzależnień. Często krytykuje u innych to, czego najbardziej się boi, czy to, co sam robi. Taka projekcja, rzutowanie. Wujek krytykuje sąsiadkę, która stacza się w alkoholizm, ale sam nie zauważa, że czyni podobnie. To znaczy najprawdopodobnie zauważa podświadomie, ale rzutuje swój problem na inne osoby, aby do siebie nie dopuścić prawdy. Mówi: "Ale ta sąsiadka. Pije, śpi gdzieś po rowach, owoce z sadu mi wykradła na piwo. Ja to kulturalnie piwo przy telewizorze. Przecież to nic złego". Nie mówi, że to 3-4 piwa. Usprawiedliwia się. Nie przyznaje, że to popadanie w nałóg. Takie przerzucenie na kogoś ma go wybielić, sprawić, żeby ktoś inny był gorszy. Ucieczka. Oczywiście, że wejrzenie w to, co to powoduje czy przyznanie się do takich rzeczy jest bardzo bolesne. Stąd, wielu wolałoby odrąbać sobie rękę niż sięgnąć do tego, co skrywane i odrzucane. To boli.
Trudno czasem skonfrontować się z czymś, sam tego także doświadczyłem. Znam również takie rzutowanie, ponieważ dotknęło mnie w związku. Jedna z moich byłych partnerek to praktykowała. Na przykład zarzucała mi, że miałem krótki romans przed poznaniem jej. Sama oczywiście coś takiego miała i dlatego wytykała to mi. Aby zrzucić z siebie, "położyć na kogoś", odepchnąć, wybielić siebie, usprawiedliwić. Następowały słowa "tak, ja też tak zrobiłam, ale ja...", lub "ale to co innego". Co innego - tego się nie dowiedziałem. Po rozstaniu opowiadała innym, iż rzekomo kontrolowałem jej telefon. Nie miało to nigdy miejsca, ona przeczesywała mój komputer. Znów, rzutowanie, brak przyznania się do swoich wad. Takich wydarzeń czy "odwracania uwagi" było bardzo wiele z jej strony. Sam potem jej mówiłem, zauważając schemat w związku, że jeśli ma mi coś do zarzucenia, to prawdopodobnie sama coś takiego zrobiła, albo zamierza to zrobić. Ale wracając do wujka.
Nie dostał wiele od życia. Tyle ile dostał, tyle miał. Matka nie wyposażyła go w samodzielność. Żyjesz z tym, co ci przekazano. Po oderwaniu się od gniazda masz szasnę to przekroczyć. Ale jeśli nie zdecydujesz się tego zrobić, żyjesz w cieniu swoich wychowawców, to zostaje ci jeszcze mniej. Tak jak roślina w cieniu drzewa nie ma za wiele słońca i nie wyrośnie na potężniejszą czy równą. Wyrośnie słabsza. Trzeba oderwać się od rodzinnego domu i spróbować przekroczyć, zdobyć samemu to, czego się nie otrzymało. Czasem mnie złości jego zachowanie, ale po chwili wiem, że on temu nie winien. Działa jak umie. Złość więc kanalizuję w coś innego, ale i jemu mówię, wskazujące na coś, pytam, próbuję jednak robić to ze wsparciem.
On nie jest nauczony, że może sobie zrobić dobrze. Brzmi dwuznacznie, ale po prostu odmawia sobie drobnych przyjemności. Tak został wychowany. Dąży także do autodestrukcji. Nałogami, postępowaniem, decyzjami.
Z zewnątrz możemy się temu dziwić, przyglądać i nie rozumieć myślą. Oburzać nawet. Uważać kogoś za takiego czy innego. Wymaga to od nas wysiłku, aby pojąć takie zachowania. Wejrzeć w przyczyny i spróbować pomóc. Nie jest to łatwe.
Nie zostawiajcie ludzi z nałogami. Choć to ciężkie bywa. I próbujcie pojąć, co jest przyczyną, lub skłonić kogoś do przyjęcia fachowej pomocy. Sami czasem tego nie potrafimy. Przyda się także cierpliwość.
Komentarze
Prześlij komentarz