Wyjeżdżam. Oblodzenie. Zeskrobany z szyb lód. Na pierwszej czarnej ulicy sprawdzam czy jest ślisko. Sprawdzony sposób. Gwałtownie - gdy nie ma samochodów w pobliżu - hamuję na prostej drodze. Samochód zachowuje się normalnie, czyli nie ślisko. Jadę. Komunikat na desce o dysfunkcji układu hamowania. Na szyby pada marznący deszcz. Stare wycieraczki niestety nic nie dają. Lód na szybie. Zatrzymuję się. Komunikat o hamulcach, skoro działają, zwalam na oblodzenie. Zeskrobuję lód i w nadziei, że szyba rozgrzeje się od nadmuchu, ruszam. Niestety jadę jak Grigorij w czołgu. Patrzę przez szczeliny lodu na szybie, jak w T-34 przez wizjer. Widać coś, ale jadę wolniej na wszelki wypadek.
Myślęcinek. Pora po obiedzie. Jestem sam. Spacer zimą. Wiatr powoduje ból głowy. Na osłoniętym terenie przyjemniej. Po 45 minutach wracam. Dobre miejsce do myślenia, jeśli tłum nie przeszkadza. W domu jednak nie można dojść do niektórych wniosków. To koi nerwy i pozwala wyciszyć emocje, spojrzeć racjonalniej na wiele spraw. To mi uświadamia, że za mało kiedyś spacerowałem. Z dala od bodźców technologii i cywilizacji. Trzeba wyjść z domu. Jak się jest z partnerem - aby spotkać się nawzajem. Gdy nie ma się partnera, aby spotkać siebie. Powinno to być cotygodniową tradycją, bez względu na pogodę. Spacer przez 1-2 godziny. Człowiek trzeźwiej by wtedy myślał, jak wszystko wiatr przewieje, słońce wypali i deszcz zmyje.
Komentarze
Prześlij komentarz