Mam kolegę. Nie przyjaciela, bo za mało czasu z nim spędziłem. Choć to chłop z rozumem, ciekawym podejściem i człowiek szczęśliwy z tego, co ma. Żonaty od bardzo wielu lat. Syn już dorosły. Dobrze się z nim rozmawia i o sprawach mało ważnych (ale zawsze z tego wychodzą wspaniałe rzeczy), o pracy, o kobietach, o historii, podróżach. Człowiek, który ma szerokie horyzonty, ponieważ otwiera się na świat. Kiedyś przez rok nie miał pracy. Żona utrzymywała jego i syna. Dziś to on zarabia dużo więcej i na korzyść obydwojga. Mieszkali razem od czasu ciąży i ślubu. Zapytałem go, kiedy osiągnął szczęście i równowagę. Powiedział, że po około 15 latach związku. Są szczęśliwi. Na początku była tragedia, stałe spięcia. Było dno. Ale kiedy jest dno, to człowiek odbija się i idzie do góry. Może do wytrwałości potrzebny był czynnik trzymający ich razem: mieli dziecko i chcieli się nim opiekować, mieszkali razem. Nie było wyjścia. W czterech ścianach trzeba rozwiązać konflikty. Nie ma innego wyjścia. Kiedyś te zębatki musiały zaskoczyć.
On z kolei miał innego kolegę. Przez wiele lat kolega miał żonę z innego kraju. Podróżowali, mieszkali w różnych krajach. Po wielu latach rozwód. Przyczyna? Podobno "kobieta mu zgłupiała". Można się domyśleć, o co chodziło. I co na to mój kolega? "Po co?" Po tylu latach? To zdanie świadczy o tym, że są ważniejsze rzeczy niż pewne ambicje. I dodał do tego najlepsze zdanie, jakie słyszałem o wszystkich takich sprawach, na całym świecie, przez tysiąclecia: nikt nie jest mądry. Nie ma ludzi mądrych.
Komentarze
Prześlij komentarz