Udałem się, po raz pierwszy, na tor wyścigów konnych na warszawskim Służewcu. Tor został otwarty w czerwcu 1939 roku, więc zbyt długo nie działał przed wojną. Po wojnie zaczął z powrotem funkcjonować. Budynek nawiązuje do pływającego wycieczkowca. Ciekawa architektura. Powierzchnia samego toru, wraz z przylegającym parkiem - duża. Wracając do budynku, z bliska dziwne wrażenie. Dlaczego? Otóż wykonanie - prawdopodobnie już remont powojenny - przypomniało mi czasy PRL-u. Stare parkiety, drzwi drewniane nieodmalowane, okna umieszczone w metalowych profilach. Zupełnie jak w PRL. Nawet ten bufet, panie tam pracujące: jednocześnie takie serdeczne, miłe, domowe. No i uczestnicy, gracze. Większość to mężczyźni w wieku już emerytalnym. Widać, że to wierchuszka dawnego partyjniactwa. Wyciągali zwitki setek i obstawiali konie, rozmawiali, interesów już chyba nie załatwiali. Kobiet niewiele. W strefie, gdzie bilet był tańszy, przychodziły rodziny z dziećmi, aby te pooglądały sobie konie. Obstawialiśmy i my. W sumie frajda. Nic nie wygraliśmy, ale warto było spróbować doświadczenia. Poza tym tatar był tam pyszny.
Wewnątrz budynku nieco jak w muzeum. Ale swój urok ma. Czułem się tam dobrze. Trzeba częściej przyjeżdżać na wyścigi. Dla zabawy! :-)
Przed każdą gonitwą odbywa się prezentacja koni.
Konie na tor wyścigowy prowadzone są przez urocze stajenne.
Bomba w górę!
Meta! Dobiegły! Ciężko nie mają, bo dystans był przeważnie 1600 m, a dżokej waży ok. 56 kg ;-)
Świetna scena po jednym z wyścigów. Dwie kobiety w wieku ok. 30 lat. Obstawiły widać dobrze i to chyba większą sumę, bo cieszyły się jak wariatki. Jedna z nich szczególnie. I taka rozmowa telefoniczna:
- Wygrałam! Obstawiłam dobrze! Chyba nie idę do kościoła dzisiaj.
Ta druga stojąca obok, szturcha ją i mówi: "Jak to nie idziesz? Tym bardziej powinnaś iść" :-)
Polecam każdemu zawitać na Służewiec. Jedno z fajniejszych doświadczeń :-)
Komentarze
Prześlij komentarz