Przejdź do głównej zawartości

Mother

Byłem zawsze człowiekiem poszukującym. Nawet, jeśli miałem się na tym sparzyć, czy miało to boleć. Ale szukałem także współbrzmienia, solidarności z tym co czuję. Objawiało się to także w tym co czytam, słucham, oglądam. Moje piekło z dzieciństwa, stałe współistnienie tego w okresie dojrzewania sprawiało, że dotykałem blisko tego, co było mi podobne. I znajdowałem w tym pocieszenie. Jest taki fragment w filmie "Easy Rider", kiedy główni bohaterowie zażywają LSD w cmentarnej scenerii. Substancja ta wydobywa często z człowieka to, co siedzi w podświadomości. Czy to dobre, czy złe. Mocno mnie wówczas dotknęło to, że nie jest niczym odosobnionym mieć żal do matki czy... jej nienawidzić. Choć oczywiście zawsze to budzi poczucie winy.... jeśli jest niewyrażone, nieuporządkowane. 
Nie widziałem nigdy, aby na kimś ten fragment filmu zrobił wrażenie. Może nie pokazywali tego, tak jak i ja nie pokazywałem. Gdy jednak chciałem podzielić się tym moim największym bólem z kimś, nie bezpośrednio (ponieważ wtedy jeszcze nie umiałem), to nikt nigdy nawet się w to nie zagłębił... nikt nigdy nie zapytał, dlaczego jest to tak ważne dla mnie. Zapewne i mi w wielu przypadkach nie udało się dociec, dlaczego coś jest dla kogoś bardzo ważne. Trudno się domyśleć o co chodzi drugiemu człowiekowi. Trzeba mówić co się myśli, co się czuje. Ale jeśli mogę komuś podpowiedzieć, to ludzie często największy ból chowają jak najgłębiej. I wyraża się on przez dotknięcia czegoś. Nie bójcie się. Zapytajcie. Szukajcie w sobie i w innych. Zawsze jest powód, że jest to, a nie inne. Zawsze. Nasze szczęście realizuje się w tak wielu płaszczyznach. Nasz ból często bardzo wąsko się kanalizuje. Ukojenie znajdywałem w tym, że ktoś rozumie. Choćby obcy, nieznany, ale miał, ma, te same uczucia.To straszne, jak brak miłości rodzicielskiej sprawia cierpienie i tkwi... nierzadko całe życie...


Poniżej fragment z filmu "Easy Rider" i słowa, jakie wypowiada Peter Fonda.

 
How could you make me  hate you so much? 
l hate you so much.             
You never knew about me. 
And you're such a cruel mother and l hate you so much.  
 
 



To zaś piosenka Johna Lennona. Zafascynowałem się kiedyś jego tekstami, wrażliwością muzyczną. Po prostu były mi autentycznie bliskie. John został opuszczony przez matkę, przez ojca (którego potem nie bardzo chciał znać). Wychowywała go ciotka. Przeszedł terapię będąc już bardzo dorosłym człowiekiem, kiedyś tam już na etapie solowej drogi. Z tego co pamiętam, była to terapia krzykiem. Wykrzyczał swój ból. Na pewno odbyło się to przez sięgnięcie do przeszłości i przeżycie, a krzyk tylko pomógł wyrazić ból. To po tym dojrzał, jego piosenki stały się jeszcze głębsze i piękniejsze. Wyrażał miłość, swoje uczucia, zazdrość, niepewność, chęć życia. Odblokował się. Takim bardzo bolesnym, bliskim mi wyrazem tego jest utwór "Mother". Powiedział co go boli i pożegnał swą przeszłość, matkę, która już spoczywała w grobie. Nie mógł jej niczego powiedzieć bezpośrednio. Zrobił to na swój sposób. Zamknął tym samym na dobre ten bolesny rozdział. Pamiętam, gdy miałem kilkanaście lat, byłem właściwie już dorosły. Słuchałem tego ze ściśniętym gardłem, w nocy, w kółko to samo. I sam do końca nie rozumiałem, dlaczego płaczę. Z bezsilności? Ja nawet nie mogłem powiedzieć nic swojej matce, ponieważ nie rozumiała tego. Nie dopuszczała być może emocjonalnie, nie umiała. Zostawałem sam z gorzkim żalem, z niewybrzmiałym cierpieniem. W ciszy. Po co mówić, skoro nikt tego nie zrozumie. Dziś wiem, że jeśli nawet ta osoba nie rozumie, nie współczuje, to zrobi to ktoś inny. Powiedzieć zawsze warto. Poczuć. Co sprawia nam ból. Bo ból nas zjada, zamyka.


 

Mother, you had me, but I never had you
I wanted you, you didn't want me
So I, I just got to tell you
Goodbye, goodbye

Father, you left me, but I never left you
I needed you, you didn't need me
So I, I just got to tell you
Goodbye, goodbye

Children, don't do what I have done
I couldn't walk and I tried to run
So I, I just got to tell you

Goodbye, goodbye.
Mama don't go,
Daddy come home...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Dorota Kwiatkowska-Rae

Obejrzałem film "Thais". Film o pokusach, chrześcijaństwie, ascezie, filozofii, pogaństwie i rozpuście. Po raz pierwszy zetknąłem się tam z aktorką, która - poza aktorstwem - tak hojnie prezentowała swoje wdzięki. Okazało się, że to Dorota Kwiatkowska-Rae i dawno temu wyjechała z Polski. Piękna, faktycznie. Chyba obok Marii Probosz, najwspanialsza dama aktu w polskim kinie. Obejrzałem jeszcze dwa filmy z jej udziałem: "Akwarele" oraz "Widziadło". "Thais", mimo ciekawej problematyki i wspaniałych aktorów, jednak nie ujął mnie mocniej. Motyw miłości i jej odmian (od apage po erotyczną) jest tak pulsujący, a nie został dobrze wykorzystany. Pokusa i zwycięstwo Natury nad myślą i ascezą mnicha oraz z kolei zwycięstwo wiary nad seksualnością Thais to motyw, który powinien odżyć w naprawdę dobrej produkcji. Książki - na motywach której powstał film - nie będziemy recenzować. Mógłbym równie dobrze pisać o całej filozofii czy pismach św.

Piękno

To chyba jedne z najpiękniejszych zdjęć, jakie widziałem. To prawdopodobnie Ukrainka. Wspaniałe zdjęcia, delikatne, z uczuciem i ciepłem. Wyjątkowej urody kobieta. Nawet moja baba nie była zazdrosna to takie dzieło sztuki.