Przejdź do głównej zawartości

Źródło

Wiem, piszę dużo. Ale tak naprawdę bardzo mało w stosunku do tego, co dzieje się w moim życiu. To pisanie pomaga mi w tych procesach jakie przechodzę. Jest to przedłużenie wyrażania moich emocji. Nie mam już problemu, aby mówić o swoich uczuciach. Ale przelewanie tego w tekst, pomaga mi również zamykać pewne rozdziały. To grzebanie się w przeszłości tej najdalszej jest jeszcze konieczne. Rzutuje to i na niedaleką przeszłość, i choć jest ona bardzo ważna, to tylko w pewien sposób jest skutkiem tej dalszej. Tą bliższą także trochę muszę się zająć. Ostatecznie nie ma znaczenia na moje obecne położenie, ale też stanowi część mnie. Przez nią najpierw dotarłem do tego, co najważniejsze.
Ostatnio pisałem o sprawiedliwości, racji, poczuciu wysłuchania. Złapałem się bowiem na tym, że to moje poczucie braku sprawiedliwości z dzieciństwa, przekuło się wręcz w dogmatyczne pragnienia posiadania racji i pewnego rodzaju dziwnego poczucia zwycięstwa, czy właśnie sprawiedliwości. To wołanie z dzieciństwa przeradzało się w stosunki w każdej sferze mego życia. Ekonomicznej, w związkach (także i tu ekonomicznej), pracy. Jakieś poczucie potrzeby równości. Ale jak to bywa z ludźmi, przecież czyjś punkt widzenia nie oznacza przecież, że jest obiektywny. Mi się tylko wydawało, że tak jest sprawiedliwie, że tak ma być. Przecież wszyscy powinni być szczęśliwi, bo udało mi się znaleźć najbardziej sprawiedliwe rozwiązanie - tak myślałem. Przecież to ja mam rację - dodawałem. Ale ktoś może widzieć to zupełnie inaczej. Inna sprawa, że w emocjach nie ma racji, o czym też już pisałem. Nie ma emocji, które są bardziej prawdziwe, czy bardziej słuszne. Jeśli ktoś coś czuje, to znaczy, że tak czuje i jest to dla tej osoby najważniejsze. Nie można komuś w emocjach powiedzieć "nie masz racji, mylisz się". Tak moje emocje, gdy byłem dzieckiem, uciszano. Nie miałem w niczym racji, nie miałem prawo tak czuć. Potem i tak robiłem innym. Oczywiście mocno bym przesadził, gdybym napisał, że zawsze i wobec każdego. Nie byłem nieczułym potworem. Jednak przeważnie działo się to w późniejszych fazach związków. Gdy jest się z kimś niezmiernie blisko. Nie znaczy również, że i wobec mnie tego nie czyniono. Również doznawałem tego, że byłem odcinany od tego, abym mógł wyrazić siebie.
Nigdy nie miałem złych intencji. Zawsze wydawało mi się, że postępuje dla dobra obu stron, tylko dlaczego druga strona nie widzi tak oczywistego faktu. Trzeba umieć bronić swoich racji, to inna kwestia. Ale ja nie o tym. Racjonalizowałem czyjeś uczucia, emocje, bo łatwiej było mi z nimi sobie wówczas poradzić, wartościować. Jak kiedyś pragnąłem być wysłuchany, zrozumiany, tak i teraz tego chcę. Każdy tego pragnie. Tak i przede wszystkim należy wysłuchać czyichś emocji, przyjąć je. Spokojniej można porozmawiać dużo później, ugryźć to w relacji (każdej, nawet zawodowej). Ale w danym momencie emocjonalnym to się nigdy nie uda. Wiem to po sobie, pamiętam, wiem to po innych. To właśnie ta kwestia także tego, aby coś za nami nie podążało z przeszłości. Zwycięstwem jest także dać poczuć komuś, że jego punkt widzenia, jego racja, jego uczucia, zostały wysłuchane. Prędzej czy później zostanie to wam wynagrodzone. Także w dobrym samopoczuciu.
Między innymi takie uczucia związane były także z moją byłą partnerką. Choć tak naprawdę były to uczucia związane z matką i od niej się zaczęły. Odbierałem je nie jako wypowiadanie przez partnerki swoich uczuć, ale atak na mnie. Oczywiście w większości przypadków tak nie było (zdarzały się jednak zdania negujące pewne fakty, co z kolei mnie wprowadzało w stan emocjonalny).
Byłem karany przez partnerkę, co wzbudzało i takie negatywy. W związkach partnerzy często się karzą. Ciszą, czymś innym. Karanie jednak dorosłego nie przynosi efektu. Powoduje to albo zamknięcie się drugiej osoby, albo wściekłość i agresję. To jak próba podejścia do zranionego psa. Będzie kąsał. I choć minęło wiele czasu, złapałem się na tym, że rozbabrany do pierwotnych emocji skierowałem je nie tam gdzie powinny iść. Był wtedy dla mnie ważny moment w życiu i wszystko co związane z matką, po prostu wylało się ze mnie i wylewało przez wiele dni. Nie miałem możliwości aby te konkretne uczucia - poza jednym krótkim momentem - skierować tam gdzie trzeba. Bardziej nie chciałem mieć nic do czynienia. To także był błąd, ponieważ gdzieś musiało to ujść. Człowiek nie kamień. Straszna jest fala, która wzbiera i jest wstrzymywana na tamie. Wstrzymywać uczucia, to najgorsza rzecz. Doświadczyłem tego od partnerki, gdy wybuchała po dłuższym milczeniu czy znoszeniu czegoś bez słowa, lub gdy swe myśli wyrażała po wielu miesiącach, a gniew i złość w niej rosła i karała mnie za ten swój gniew. Gniew także z dzieciństwa, z poprzednich relacji. Doświadczyłem tego na swoich uczuciach (inni doświadczali powodzi mojego gniewu). Widziałem, jak to co mnie boli, a spychane w dal, bo nie miałem jak tego wyartykułować, jak potem eksplodowało.
I nagle też zrozumiałem, że nie mogę ciągle żyć pod dyktando tej niesprawiedliwości, jaką zadała mi matka. Całe życie spierałem się nie z ludźmi, z którymi przebywałem, tylko wirtualnie, podświadomie z nią. Jej cień ciągle nade mną. To nie moje słowa. To mówiła we mnie matka. To nie mi było dobrze. Udowadniałem wszystkim to, czego nie mogłem udowodnić jej.
Zrozumiałem, że i ja do pewnego czasu dałem się złapać w taką pułapkę. Zarówno emocji związanych z matką, jak i partnerką. Ja tak nie chcę. Musiałem się uwolnić od złych emocji, przenoszonych na kolejne osoby. Nawet gdyby mnie to wiele kosztowało, oddać wszystko, aby zyskać siebie. I gdy to zrobiłem, gdy nie musiałem mieć racji, gdy nie musiałem nic udowadniać, gdy pozwoliłem komuś na coś, to... zwyciężyłem. Dlaczego? Ponieważ poczułem się po prostu dobrze. Tak jest znacznie lepiej...

Bacz, co jest źródłem Twego gniewu. Jeśli zaś jesteś w gniewie, to kieruj go wyłącznie do tych, którzy stali się jego przyczyną. Mów prosto i niczego nie chowaj na dłużej, bo zatruje Ci umysł. Mów i słuchaj. Mów, nawet jeśli ktoś nie zapyta. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Dorota Kwiatkowska-Rae

Obejrzałem film "Thais". Film o pokusach, chrześcijaństwie, ascezie, filozofii, pogaństwie i rozpuście. Po raz pierwszy zetknąłem się tam z aktorką, która - poza aktorstwem - tak hojnie prezentowała swoje wdzięki. Okazało się, że to Dorota Kwiatkowska-Rae i dawno temu wyjechała z Polski. Piękna, faktycznie. Chyba obok Marii Probosz, najwspanialsza dama aktu w polskim kinie. Obejrzałem jeszcze dwa filmy z jej udziałem: "Akwarele" oraz "Widziadło". "Thais", mimo ciekawej problematyki i wspaniałych aktorów, jednak nie ujął mnie mocniej. Motyw miłości i jej odmian (od apage po erotyczną) jest tak pulsujący, a nie został dobrze wykorzystany. Pokusa i zwycięstwo Natury nad myślą i ascezą mnicha oraz z kolei zwycięstwo wiary nad seksualnością Thais to motyw, który powinien odżyć w naprawdę dobrej produkcji. Książki - na motywach której powstał film - nie będziemy recenzować. Mógłbym równie dobrze pisać o całej filozofii czy pismach św.

Piękno

To chyba jedne z najpiękniejszych zdjęć, jakie widziałem. To prawdopodobnie Ukrainka. Wspaniałe zdjęcia, delikatne, z uczuciem i ciepłem. Wyjątkowej urody kobieta. Nawet moja baba nie była zazdrosna to takie dzieło sztuki.