Przejdź do głównej zawartości

Eks

W każdym związku każda ze stron może postępować w różny sposób. Gorzej, lepiej, czy po prostu inaczej. Nie będę tu wiele pisał o sobie, ponieważ jest tu tego pełno. Łącznie z bardzo osobistymi sprawami. Tym razem o drugiej stronie.
Pominę na razie szczegółowe zdarzenia, które pokazywałyby, jak i mi ciężko czasem było z tego powodu, że swoim zachowaniem i słowami sprawiała ludziom ból, odpychała od siebie, wprowadzała okropną atmosferę. To raczej takie podsumowanie motywacji, działań, powodów. 


Większość wzięła się u niej z poczucia bycia... sierotą, osamotnioną, opuszczoną. Została skrzywdzona. Kto został skrzywdzony - krzywdzi. Widać było, że bardzo ją boli brak ojca. Właściwie nie sam brak, ale to, że nie utrzymywał z nią kontaktu. Zrozumiałe. Nie zrobiła przecież nic złego w tym kierunku. Bo co złego może zrobić dziecko? Nic. Dziecko chce być kochane. Jak my wszyscy, dorośli. Jako mała i potem dorastająca dziewczynka przecież nie musiała, a raczej nie potrafiła emocjonalnie zaakceptować i przeżyć tego faktu. Pozostawiona z pytaniem, jak można jej nie pragnąć, nie kochać. Przecież takie dziecko (każde dziecko!) to powinno być szczęście dla każdego mężczyzny, dla każdego ojca. Widziała siebie. Znam ją ze zdjęć z dzieciństwa. Była przecież ślicznym dzieckiem, utalentowanym, inteligentnym. Ale w dorosłym życiu, mimo zainteresowania mężczyzn (prawdopodobnie od każdego słyszała komplementy) posiadaniem zgrabnej figury, urody, miała kompleksy. Być może to odprysk z dzieciństwa. Jakoś może tłumaczyła sobie to, że tatuś jej nie chce. Może uznała, że nie jest dla niego wystarczająco ładna, może do tego ktoś w szkole końskimi zalotami powiedział coś zupełnie odwrotnego niż myślał. To tylko mogło wzmacniać to, czego zabrakło jej z dzieciństwa. Może uznawała - paradoksalnie - że nie jest godna miłości. Jak odczuła może kiedyś, że nie była godna miłości taty. Lubiła siebie w odpowiedniej oprawie, ale przecież wolimy czuć się ładni, atrakcyjni. Co do ojca, prawdopodobnie w późniejszym czasie przyjęła już intelektualnie, że są różni ludzie i niekoniecznie poczuwają się do odpowiedzialności za swoje dziecko, czy może ich moralność lub system wartości są mocno skrzywione. Przyjęcie tego intelektualnie nie zmieniło jednego: to poczucie niezrozumiałej krzywdy, niesprawiedliwości, opuszczenia, pragnienia ojca (czyli mariaż łaknienia ze złością), odrzucenia. Nie zmieniło tych emocji, których doświadczyła jako dziewczynka, a które wciąż są w niej obecne. Wciąż, ponieważ i na mnie zostały przerzucone, ja również byłem nimi mocno obciążony z jej strony. Im dłużej trwał związek, tym bardziej to się pogłębiało. Czasem takie emocje są zagłuszone, czasem uśpione (szczególnie w nowych sytuacjach, gdy człowiek się pilnuje bardziej), ale nadal żywe, wychodzą na światło dzienne, powodują ogromne cierpienie, dezorientację. Ukoić ból. Czasem przed odseparowanie się od zbliżonych bodźców.
Jej zachowania wynikały z tej nieuporządkowanej relacji. Jak miała sama uporządkować te emocje? Ktoś jej pomógł? Albo nikt nie rozumiał, albo nie potrafił. Takie stany są żywe często przez całe życie. Można nie mieć ojca i wszystko może być w porządku. Ale ktoś za dziecko musi to w dzieciństwie pogodzić. Uspokoić emocje, zapewnić, pokazać, że to, że nie ma ojca w domu, to absolutnie nie jest wina dziecka. Akurat to nie jest jej winą. W konsekwencji, wiele dalszych spraw również nie. Inna sprawa, że rujnowało to jej życie i dotykało boleśnie bliskich jej mężczyzn.
Bolesne zadry stale były obecne i wymuszały określone zachowania. Matryca bezustannie nakładana na kolejnych mężczyzn w jej życiu. Nikt jej tego w okresie dzieciństwa, dojrzewania, nie wytłumaczył, nie zareagował zawczasu gdy tego potrzebowała. Nikt z opiekunów jej wtedy za to nie przeprosił. Została z tym sama. Być może do tego koleżeństwo, dalsza rodzina, ktoś również zwracał uwagę na niepełność rodziny. To mogło spotęgować rozdrapać, spotęgować rany i spowodować wycofanie się w dalszą samotność, niepewność, kompleksy. Te krzywdy się nie zabliźniły i są nadal otwarte. Na to poczucie porzucenia, nałożyło się również zachowanie jej matki. Dziecko odczuwa. A odczuwało porzucenie. Napisała nawet kiedyś takie zdanie do mnie, że ma dość tego, jak wszyscy od niej odchodzą. Tyle, że nieświadomie jej emocje, jej przeszłość, pchały ją właśnie do spełnienia się tego schematu, bo tylko taki znała. Nakładała kostium ojca na swoich partnerów, nieświadomie. Od każdego po jakimś czasie się odcinała, oddalała, zamykała, uciekała, zabierała swoje myśli, także swoje ciało. Z jednej strony bardzo pragnęła związku, łaknęła miłości, a z drugiej strony jej przeszłość w emocjach pchała ją w innym kierunku. Rozdarta. To rodzi nieszczęście, ból. Cierpiała. I wraz z nią - inni. Każdy z partnerów jednak miał granice wytrzymałości. Każdy kolejny związek to kolejna próba, znów nadzieja, że będzie inaczej, lepiej. Ostatecznie i tak wychodzi przeszłość.
Nikt z tych, którzy ją skrzywdzili w dzieciństwie, prawdopodobnie nie przeprosił ją za to cierpienie. Miała żal do mnie, że ja nie sprawiłem, aby ona się otworzyła. Tylko, że to było zrzucanie winy, której sama nie umiała unieść. Żaden partner nie był w stanie tego zrobić za nią. Bez tej wiedzy, nikt tego nie rozumiał. Mówię tu o fachowej wiedzy dotyczącej takich emocji, ale także po prostu o wiedzy o jej dzieciństwie. Ona wyparła to, skrywała, bo to był najboleśniejszy fragment jej życia. Jej ciało, pamięć broniło ją przed tym, co sprawiło jej taki ból. Przywoływanie tego bez pomocy z zewnątrz, dalej sprawiałoby jej krzywdę, paraliżowało. Jednak i tak zawsze wracało. Te same schematy stosowała wobec swoich partnerów, niezależnie kim byli i jaką mieli przeszłość. Nikt nie jest tak wrażliwy jak dziecko. Niestety  ogromną pracę musiałaby wykonać sama, pod czyimś kierunkiem. Za swojego ojca, matkę, babcię. Tak, to straszne, ale ponosimy konsekwencje czynów naszych matek, ojców, dziadków. Zostajemy obciążeni postępkami naszych opiekunów. Bez naszej winy ponosimy srogie konsekwencje. Rodzimy się jak niezapisana kartka, ale to co zapisują w nas ci, którzy nas wychowują, wpływa potem na całe nasze życie. I trzeba ogromu wysiłku, aby pozbyć się i wyłuskać te złe emocje. Przeżyć je na nowo i ujarzmić. By znów nie niszczyły naszego życia.
Jeśli nie dostaliśmy tego co powinniśmy w odpowiednim czasie, nie nastąpiło ugruntowanie pewności siebie, jesteśmy potem bardziej narażeni na ciosy od obcych ludzi. Nie każdy ma jednak szczęście mieć odpowiednią opiekę w dzieciństwie. Tęskniła za ojcem, a jednocześnie go nienawidziła za to, co zrobił i czego nie zrobił. Te wszystkie zadry, zaszłości, boleści z dzieciństwa, powodowały spięcie, sprzężenie, a w efekcie ową agresję, obwinianie innych i przemoc, z jaką i ja się zetknąłem. Krzywda, emocje, nie wróciły tam, skąd się wzięły. Rozpryskiwały się po osobach, które były najbliżej. Bo któż bliższy niż ta osoba, z którą dzieli się nawet swoje ciało? To nie dzieje się bowiem na poziomie rozumienia, ale emocji. Cierpienie, jakie jej zgotowali wychowujący ją, niszczyło przede wszystkim jej życie. Nieumyślnie, nieświadomie, bez jej winy, stała się swoim własnym wrogiem. Nikt przecież tak naprawdę, jeśli jest wszystko w porządku, nie chce cierpieć, być na emocjonalnej huśtawce, nie ufać, krzywdzić swoje ciało. Ale tak się działo. Wiele lat jej życia to upadki, które nie powinny mieć miejsca. Ciągle jednak szukała winy za to w swoich partnerach, nie w tym co ją dotknęło i z czym to ona musiałaby się uporać. Musiałaby naprawić to (z czyjąś pomocą), co zepsuli jej rodzice, babcia, czy ktokolwiek inny kto miał wpływ na tę małą dziewczynkę. Zapłata za nieswoje winy. I tak kazała płacić innym, za to czemu nie byli winni. Często mówiła o jakimś byłym partnerze, że ją "niszczył", ale źródło tego "niszczenia" było i jest zupełnie gdzieś indziej. Koszt i konsekwencje czynów starszego pokolenia, najbardziej ponosiła ona. Nawet wtedy, gdy karała również mnie. Odsuwała od siebie partnerów, jako symbolizujących ojca, a jednocześnie mieszkała z matką i babcią. Nie miała na tyle siły, aby zdobyć pracę na miarę jej możliwości, usamodzielnić do pewnego stopnia i naturalnie wyjść z domu rodzinnego. Albo mężczyzna i kostium jej ojca, albo dom babci i matki. Szukała jakiejś stałej wartości jednocześnie nie potrafiąc ich zbudować. Nikt jej nie dał odpowiednich do tego narzędzi. Pewnie, że jej potem pomagali jak umieli i we wszystkim bronili. Tylko trochę za późno. Choć nie wykluczam, że w nich także mogła wytworzyć poczucie winy. Pamiętam jak mówiła, że nie może wytrzymać z babcią i marzy o wyprowadzce z domu. Oczywiście przy tym krzywdziła mnie, ponieważ w tej kwestii pomijała moją osobę, a w szczególności moje uczucia do niej i w ogóle rozmowę ze mną na ten temat. Powiedziała także kiedyś o swej matce "niech nadrobi to co zaniedbała". Czuć było żal do niej za czas z dzieciństwa czy późniejszego okresu. Może to być również nieco syndrom sztokholmski. Przebywamy z tymi, którzy nas krzywdzili, uzależniamy się od nich. Bronimy ich. To jakby próba ratowania jakiejś własnej tożsamości. Jedynej, jaką znamy tak mocno. Choć to tożsamość oparta na bólu. Ale bez autentycznego przeżycia tej przeszłości, będzie się to sprowadzać: do poczucia winy. Wyzwalania, obwiniania, uciekania.
Czy to dziecka wina, że zostało bez ojca? Czy to dziecka wina, że matki nie było w domu? Nawet, jeśli musiałaby pracować dłużej, to matka powinna to wytłumaczyć dziecku, przeprosić, że pomimo starań, nie jest w stanie zapewnić wszystkiego. Jak się jest rodzicem, to zarówno dla ojca i matki, to dziecko powinno być najważniejsze. Jako rodzice jesteśmy odpowiedzialni nie tylko za to, jak mu się będzie powodziło do czasu usamodzielnienia. Tak naprawdę jesteśmy odpowiedzialni za to, jak będzie wyglądało całe życie naszego dziecka. Cały świat jest w rękach matki, ojca. Cały.
Babcia - czy nigdy jej nie zastanowiło, dlaczego jej wnuczka i córka nie potrafi ułożyć lepiej swojego życia? Iż jej pożycie z mężem przeniosła na córkę i wnuczkę? Co było wcześniej? Czy babcia również czegoś nie otrzymała? Gdy są nieuporządkowane emocje z dzieciństwa, to i w dorosłym później są to reakcje dziecięce, niedojrzałe. Stąd ciągłe rozstania, psychosomatyczne kwestie cielesności, bezsilność. Zwracała tym uwagę, aby się nią opiekować. Z rozżalaniem nawet mówiła, że nawet jeden z braci ma ją gdzieś. Świadczyło to o tym, że stale szukała takiego ojca/starszego brata. I niestety, jeśli się z tego nie wydostaniemy, przenosimy to potem na własne dzieci... Z pokolenia na pokolenie...  
Wrosło to w jej postępowanie. Niestety ona nigdy nie uważała, że cokolwiek zostało spowodowane jej czynami (przecież za nieświadome, czy podświadome także niestety odpowiadamy i krzywdzimy tym innych). Niby gdzieś raz napomknęła, że zdaje sobie sprawę z tego, że coś tam w dzieciństwie, ale nigdy nie połączyła tego z jej dorosłym postępowaniem. Wylewała się przez to z niej agresja werbalna, złość, wściekłość, niepewność, chęć kontroli. Takie były jej czyny, choć rozumiem przyczyny tych zachowań. Niestety otocznie utwierdzało ją w jej wizji widzenia świata. Można dziecko karmić cały czas czekoladą i będzie ono przez pewien czas szczęśliwe. Ale czy zdrowe? Nie mogę jej odmówić tego, że próbowała wiele wspólnoty. Tak, to piękne, że zależało jej do pewnego momentu, abyśmy szli zawsze za rękę. Ale poza tym była i ucieczka i słowa o tym, jak bardzo chce mieszkać oddzielnie oraz jej powracające, sprawiające mi ból, stałe przywoływanie byłego partnera.
Przez emocje, my, ludzie, często reagujemy odrzuceniem. Niestety. Chcemy czegoś, ale z emocjonalnych, nielogicznych powodów, komunikujemy (często ze złością) coś zupełnie odrębnego.  Myślę, że z jednej strony bardzo chciała ślubu, dzieci, po prostu bezpieczeństwa (w dobrych momentach entuzjastycznie mówiła o pewnych sprawach), ale z drugiej emocje nie pozwalały jej na pewne rzeczy. Nie dziwię się. To, że tak reagowała, czy takie było życie (w tym i dla mnie), nie wynikało z niczego, poza tym, czego jej nie dano kiedyś. Próbowała to swoimi siłami nadrobić, ale pewne rzeczy nas przerastają. Chcemy, ale nie umiemy, czy nie potrafimy w danym momencie. Trudno znaleźć środek, czy klucz do komunikacji, gdy w grę wchodzą i emocje i do tego relacja kobieta-mężczyzna.
Smutne to, ale być może jedynym bodźcem do zmiany będzie czas, gdy odejdzie jej babcia, a potem mama, przyjaciółki, i ona będzie do pewnych działań zmuszona okolicznościami. Może wcześniej uciekający czas spowoduje pewne zmiany. Kiedyś powiedziała, że nie wierzy psychologom. Może próbowała i ktoś był nieumiejętny? Jej zależało, aby inni żałowali co stracili. Chciała mieć z tego satysfakcję. Nic niespotykanego, w taki sposób mogła poczuć się lepiej. Ale przecież nie brała pod uwagę całej swej agresji, jaką i mnie obdarzała w czasie związku, jak i po rozstaniu. Właściwie przez to, jak w rozmowie, gdzie się uzewnętrzniłem, obwiniała mnie znów o różne rzeczy, imputowała określone rzeczy, dokonując ucieczki od siebie, od swych wad i projektując wszystko na mnie; zachowała się niezwykle oschle, nadepnęła na czuły punkt. Resztę załatwiłem sam. Być może, gdyby nie to, nie osiągnąłbym tak wiele. Ale to oczywiście nie jej przecież zasługa, tylko niezamierzony efekt. Tu nie ma co gdybać. Jestem bogatszy o ogrom przeżyć, wiedzy i przede wszystkim samoświadomości. Rozumiejąc siebie, inaczej patrzę na ludzi. Wszystkich. Szczególnie na tych, których znam. Także na nią. I staram się dociekać pytaniami, rozumieć. Wyrażać uczucia, emocje.
Czy ją winię? Choć żadna inna kobieta nie zachowywała się tak agresywnie, krzywdząco, niestabilnie - nie winię jej. Nie winię także siebie. Dałem z siebie wszystko, ile wówczas potrafiłem. Wina to bardzo złe słowo w takich przypadkach. Może kiedyś odnajdzie siebie, tak naprawdę, bez pudrowania. Poświęciłem dla niej bardzo wiele, negowała również moje intencje, choć przecież nie miałem żadnych innych powodów, aby przebywać w określonym miejscu i czasie. Goniąc za nią, a ona uciekając, kosztowało mnie to wiele zdrowia (ją także potem), czasu, czyli najcenniejszych spraw. Jej zaszłości wypychały każdego. Nawet nie umiała docenić swego pierwszego mężczyzny, którego tak potem wspominała. Jego również wypychała ze związku. Jej wybory, raz dobre, a raz fatalne w różnych kręgach, a potem zmiany decyzji, czy ucieczka, to wszystko ma swoją przyczynę w dzieciństwie. Oczywiście, że zasługuje na miłość. Jak każdy. Sama jednak każdą miłość odrzuci, dopóki nie zajmie się tym, co jej samej tak przeszkadza... a to jest tylko w niej. Jest dobrą kobietą. Nieważne co zrobiła, co zrobiła w emocjach. Wszystko ma swoje przyczyny określone. Oby znalazła to co najcenniejsze.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Dorota Kwiatkowska-Rae

Obejrzałem film "Thais". Film o pokusach, chrześcijaństwie, ascezie, filozofii, pogaństwie i rozpuście. Po raz pierwszy zetknąłem się tam z aktorką, która - poza aktorstwem - tak hojnie prezentowała swoje wdzięki. Okazało się, że to Dorota Kwiatkowska-Rae i dawno temu wyjechała z Polski. Piękna, faktycznie. Chyba obok Marii Probosz, najwspanialsza dama aktu w polskim kinie. Obejrzałem jeszcze dwa filmy z jej udziałem: "Akwarele" oraz "Widziadło". "Thais", mimo ciekawej problematyki i wspaniałych aktorów, jednak nie ujął mnie mocniej. Motyw miłości i jej odmian (od apage po erotyczną) jest tak pulsujący, a nie został dobrze wykorzystany. Pokusa i zwycięstwo Natury nad myślą i ascezą mnicha oraz z kolei zwycięstwo wiary nad seksualnością Thais to motyw, który powinien odżyć w naprawdę dobrej produkcji. Książki - na motywach której powstał film - nie będziemy recenzować. Mógłbym równie dobrze pisać o całej filozofii czy pismach św.

Piękno

To chyba jedne z najpiękniejszych zdjęć, jakie widziałem. To prawdopodobnie Ukrainka. Wspaniałe zdjęcia, delikatne, z uczuciem i ciepłem. Wyjątkowej urody kobieta. Nawet moja baba nie była zazdrosna to takie dzieło sztuki.