Z dużym opóźnieniem dotarło do mnie to, co zrobił Maciej Stuhr na jakiejś tam gali. I nie chodzi mi o to, czy kogoś uraził czy nie. Chociaż co innego żartować sobie z kolegami przy stoliku, a co innego na jakiejś oficjalnej uroczystości. Słusznie ktoś podał argument, że żarty o World Trade Center przeszłyby na jakimś tzw. roast w USA, ale na gali Oscarów już nie. A tu chyba chodziło o jakiś polski odpowiednik tego. Już nie mówiąc, że żarty o Holokauście tym bardziej by nie przeszły, a myślę, że i sam Stuhr na takiej gali nie odważyłby się żartować ze śmierci Żydów. Bo dostałby międzynarodową burę. Choć żarty i takie są przecież w obiegu, ale - jak wyżej - nie to miejsce, nie ten czas. Najsłabsze było to, że to były żarty na poziomie dziecięcym, jakiegoś Zulu-Gula. Zdaje mi się, że kiedyś odznaczał się ten człowiek większym poczuciem humoru. Tu było to płaskie, słabe. Znalazłem taki "odpowiednik" owego poczucia humoru. Tak też mogłoby wyglądać przemówienie. Prawda?
Komentarze
Prześlij komentarz