Z Biblii wiemy, że często pojawia się tam motyw zapłaty dzieci za grzechy ojców (czy matek). Brzmiało to dla mnie, jeszcze gdy byłem dzieckiem i młodzieńcem (także po przeczytaniu Biblii) bardzo okrutnie. Jak to? Dlaczego ja miałbym płacić za coś, czego nie zrobiłem? To jak z całą teologią, iż człowiek płaci śmiercią za grzech Pierwszego Człowieka. Nadchodzi Chrystus i dając życie wieczne - zmienia to, chrztem i miłością. Płacić za czyjeś czyny. Bardzo się przeciw temu buntowałem w sobie, nie zgadzałem. Uważałem za głupstwo.
W dawniejszych czasach bardzo źle określano dziecko, które zostało poczęte poza małżeństwem i niejednokrotnie wychowywane jedynie przez matkę. Nazywano je bękartem. Po angielsku "bastard". Do dziś nazywanie kogoś "bastard" jest negatywne, choć samo znaczenie się zmieniło. W Polsce na szczęście nikt już nie mówi o bękartach. A była to kara także niesprawiedliwa dla kobiety, która często była albo uwiedziona podstępem, kłamstwem lub siłą zgwałcona. I dla społeczności nie było niuansów. Dziecko było bękartem. Płaciło za... właśnie za co? Przecież nie za grzech matki. Jeśli grzechem często nazwać lekkomyślność, czy młodą niewinność i ufność. Pomijam, gdy dziecko rodziła kobieta, która nie prowadziła się dobrze, lub prostytutka. W takim przypadku jednak, to także nie była wina dziecka. Któż się bowiem sam na świat prosi? (Twardy wyrok: "Masz się urodzić!").
Ale zawsze niestety to dzieci płacą za czyny rodziców. Zawsze. Czy to dobre czy złe. Do któregoś pokolenia, jak stoi w Biblii. Rozpatruję to nie teologicznie, jako wyrok Jahwe. Lecz jako nieubłaganą konsekwencję naturalnego zdobywania wiedzy i kształtowania emocji, sumienia. Tak jak rodzice wychowają dziecko - takie ono będzie. Potem może samemu zaprząc pług i orać swoją ziemię, ale przez wiele pierwszych lat, jeśli czegoś nie dostało - tego nie ma. Jeśli dostało coś złego - z tym brzemieniem idzie. To dziecko zawsze płaci za błędy rodziców. W tej mierze tradycja z Biblii i potem nazywania dzieci bękartami, była po prostu toporną konsekwencją takich zależności. Wyjaśniała w pewien sposób to, co działo się od zarania dziejów.
W dawniejszych czasach bardzo źle określano dziecko, które zostało poczęte poza małżeństwem i niejednokrotnie wychowywane jedynie przez matkę. Nazywano je bękartem. Po angielsku "bastard". Do dziś nazywanie kogoś "bastard" jest negatywne, choć samo znaczenie się zmieniło. W Polsce na szczęście nikt już nie mówi o bękartach. A była to kara także niesprawiedliwa dla kobiety, która często była albo uwiedziona podstępem, kłamstwem lub siłą zgwałcona. I dla społeczności nie było niuansów. Dziecko było bękartem. Płaciło za... właśnie za co? Przecież nie za grzech matki. Jeśli grzechem często nazwać lekkomyślność, czy młodą niewinność i ufność. Pomijam, gdy dziecko rodziła kobieta, która nie prowadziła się dobrze, lub prostytutka. W takim przypadku jednak, to także nie była wina dziecka. Któż się bowiem sam na świat prosi? (Twardy wyrok: "Masz się urodzić!").
Ale zawsze niestety to dzieci płacą za czyny rodziców. Zawsze. Czy to dobre czy złe. Do któregoś pokolenia, jak stoi w Biblii. Rozpatruję to nie teologicznie, jako wyrok Jahwe. Lecz jako nieubłaganą konsekwencję naturalnego zdobywania wiedzy i kształtowania emocji, sumienia. Tak jak rodzice wychowają dziecko - takie ono będzie. Potem może samemu zaprząc pług i orać swoją ziemię, ale przez wiele pierwszych lat, jeśli czegoś nie dostało - tego nie ma. Jeśli dostało coś złego - z tym brzemieniem idzie. To dziecko zawsze płaci za błędy rodziców. W tej mierze tradycja z Biblii i potem nazywania dzieci bękartami, była po prostu toporną konsekwencją takich zależności. Wyjaśniała w pewien sposób to, co działo się od zarania dziejów.
Komentarze
Prześlij komentarz