Nie lubię myśliwych z kilku względów. Mogę zrozumieć, że skoro już zachłanny i wygodny Homo Sapiens doprowadził do takiego stanu natury, że pewne gatunki zwierząt nie mają już naturalnych wrogów, to mogą rozmnażać się tak, że wychodzą poza teren "rezerwatu" jaki stworzony im ze skrawków lasów, łąk. Tak jak Indianom w Ameryce. I z takowych względów regulacji dokonują myśliwi. Zabijają taką liczbę zwierząt, które wykraczają ponad przyjęte "normy". Pomijam to, jakie są to normy oraz to, czy zwierzęta nie mają prawa wychodzić, skoro zabrało im się tyle terenów. Skupię się na myśliwych. Otóż regulacja stanu gatunku przez drapieżniki i choroby odbywała się w taki sposób, że eliminowała słabsze jednostki. Biologia. Naturalna selekcja. Słabsze osobniki padały lub były niewystarczająco ostrożne, zbyt wolne wobec predatora. Co robi zaś myśliwy? On nie wypatruje najsłabszego osobnika. Pal licho, że czasem nie byłby w stanie takiego wskazać. On strzela do najdorodniejszych oka...