Przeglądając co mogę sobie posłuchać, natrafiłem na kilka moich ulubionych utworów z lat 60-tych, do których bardzo dawno nie wracałem. Zaczęło się od tego, że zobaczyłem plik Iron Butterfly "In-A-Gadda-Da-Vida" (In a Garden of Eden). Majstersztyk na ponad 17 minut. Słuchając tego można niemal realnie zobaczyć wielkie, metalowe, mechaniczne motyle, jak maszyny z książek H.G.Wellsa i musicalu Jeffa Lynna o "Wojnie Światów". Dalej Rare Bird "Sympathy". Tak to ten zespół, gdzie w ogóle nie było gitary. Psychodeliczne Velvet Underground i sadomasochistyczne "Venus in Furs", Ten Years After z "I'd Love To Change The World". Zahaczyłem o współczesne Type O Negative "Christian Woman" które brzmi jak najlepsze utwory z lat 60-tych. Wspaniały szept na początku, nieprawdaż? Dalej hipnotyczne "July Morning" Uriah Heep. Dobrze poczuć tą niezwykłą przyjemność ze słuchania soczystej, bogatej muzyki zespolonej z niezwykłymi słowami... Good one. I tak dalej i tak dalej...
Komentarze
Prześlij komentarz