Przeglądając co mogę sobie posłuchać, natrafiłem na kilka moich ulubionych utworów z lat 60-tych, do których bardzo dawno nie wracałem. Zaczęło się od tego, że zobaczyłem plik Iron Butterfly "In-A-Gadda-Da-Vida" (In a Garden of Eden). Majstersztyk na ponad 17 minut. Słuchając tego można niemal realnie zobaczyć wielkie, metalowe, mechaniczne motyle, jak maszyny z książek H.G.Wellsa i musicalu Jeffa Lynna o "Wojnie Światów". Dalej Rare Bird "Sympathy". Tak to ten zespół, gdzie w ogóle nie było gitary. Psychodeliczne Velvet Underground i sadomasochistyczne "Venus in Furs", Ten Years After z "I'd Love To Change The World". Zahaczyłem o współczesne Type O Negative "Christian Woman" które brzmi jak najlepsze utwory z lat 60-tych. Wspaniały szept na początku, nieprawdaż? Dalej hipnotyczne "July Morning" Uriah Heep. Dobrze poczuć tą niezwykłą przyjemność ze słuchania soczystej, bogatej muzyki zespolonej z niezwykłymi słowami... Good one. I tak dalej i tak dalej...
Obejrzałem film "Thais". Film o pokusach, chrześcijaństwie, ascezie, filozofii, pogaństwie i rozpuście. Po raz pierwszy zetknąłem się tam z aktorką, która - poza aktorstwem - tak hojnie prezentowała swoje wdzięki. Okazało się, że to Dorota Kwiatkowska-Rae i dawno temu wyjechała z Polski. Piękna, faktycznie. Chyba obok Marii Probosz, najwspanialsza dama aktu w polskim kinie. Obejrzałem jeszcze dwa filmy z jej udziałem: "Akwarele" oraz "Widziadło". "Thais", mimo ciekawej problematyki i wspaniałych aktorów, jednak nie ujął mnie mocniej. Motyw miłości i jej odmian (od apage po erotyczną) jest tak pulsujący, a nie został dobrze wykorzystany. Pokusa i zwycięstwo Natury nad myślą i ascezą mnicha oraz z kolei zwycięstwo wiary nad seksualnością Thais to motyw, który powinien odżyć w naprawdę dobrej produkcji. Książki - na motywach której powstał film - nie będziemy recenzować. Mógłbym równie dobrze pisać o całej filozofii czy pismach św....
Komentarze
Prześlij komentarz