W zderzeniu z samochodem żaden kot nie ma szans. Są przypadki, gdy zwierzę nagle wyskoczy na jezdnię i nie ma możliwości aby zahamować. Niektórzy piesi czynią podobnie. Nie ma w tym winy kierowcy. Może być taka sytuacja, z jaką się osobiście nie spotkałem (i mam nadzieję, że nie spotkam), a przed którą ostrzegano mnie wiele lat temu na kursie prawa jazdy. Aby - w przypadku większej prędkości, większego ruchu - nie wykonywać nagłych manewrów gdy zwierzę wybiegnie na jezdnię. Niestety w sytuacji niespodziewanego wtargnięcia kota czy psa na ulicę próba nieumiejętnego wyminięcia może skończy się ofiarami w ludziach lub kalectwem. Jak to powiedział instruktor: "albo kotek, albo wy". Może dojść do zderzenia czołowego, poślizgu zakończonego uderzeniem w drzewo czu dachowaniem. Zgubne może być nagłe zahamowanie bez świadomości, kto jedzie za nami. A może to być wielka ciężarówka, która nie tylko, że uderzy w nas, ale może zepchnąć albo na inne auto, albo na inną przeszkodę. Wszystkie te powyższe dywagacje zakładają rozsądną jazdę, czujność na drodze i nie przekraczanie określonych, dozwolonych prędkości. Jadąc 90 km/h, gdy dozwolone jest 50 km/h oznacza, że na pewno nie będziemy mieć szansy uratować życia kotu. I zwierzę też nie spodziewa się czegoś mknącego z taką prędkością. Co innego jednak to wszystko o czym pisałem, a co innego jeśli już dojdzie do tragedii. Tylko palant bez uczuć i emocji zostawi zwierzę, aby konało w cierpieniu. Przecież jeśli nie było w tym naszej winy, to można się zatrzymać, spróbować pomóc zwierzęciu. Zrobić cokolwiek. Nawet zorientować się w sytuacji, powiadomić kogoś, kto mieszka blisko, bo może to zwierzę należało do kogoś. Coś. Znaczy wiele. Kim trzeba jednak być, aby po uderzeniu w kota, pojechać po prostu dalej? Dopiszcie sobie sami negatywne epitety.
Komentarze
Prześlij komentarz