Przejdź do głównej zawartości

Rodzina

Rodzicielka dla czworga. Matka dla nikogo. Moja matka skrzywdziła nie tylko mnie. Ma czworo dzieci. Wspólnie z pierwszym dzieckiem znęcała się nad drugim, czyli nade mną. Trzecie dziecko wychowywane było raczej przez rodzeństwo. W ogóle nie zwracała na niego uwagi. Z czwartym dzieckiem (córką) postępowała miksem obojętności i nienawiści. Żadne dziecko nie zostało wychowane przez matkę dobrze. Każde wyszło w świat kulawe.
Najstarszy był zawsze hołubiony przez matkę. Został narcyzem. Nie ułożył sobie poprawnych stosunków z żadną kobietą. Pouczając wszystkich innych naokoło, do tej pory nie jest w stanie spojrzeć krytycznie na siebie. I nie spojrzy. Nie jest w stanie także zobaczyć, że jemu również matka uczyniła krzywdę. Gdy skąpiła miłości drugiemu dziecku, nadmiernie z kolei, bezkrytycznie, dawała pierwszemu. Bezkrytyczność pozostała. Przeciągnięcie w którąkolwiek stronę jest szkodliwe. W tą bez braku rozdziału pomiędzy tym co dobre, a co złe - również.
Trzeci syn dostał złego najmniej. Miał o tyle szczęście, że mógł liczyć na rodzeństwo. Straszne przeżycia związane jednak z ojcem alkoholikiem wywarły na nim również negatywne piętno. Sytuację poprawiła kobieta u jego boku. Miała poprawne życie rodzinne w domu. Po prostu spokojnie potrafiła otaczać emocjami, bez testowania, bez przeciągania w obojętność czy zaborczość. Ponieważ tak została wychowana. Wyrównała swojemu mężczyźnie wiele z tego, czego nie dała mu matka.
Córka miała bardzo źle. Obojętność matki skończyła się tym, że nie było nad córką żadnej kontroli. Chodzi nie o kontrolę w potocznym znaczeniu, ale pokazaniu co jest dobre, a co złe. Nie było troski. Nie było przede wszystkim miłości. Nie miała ojca, babci, która mogła ją pokierować. Rodzeństwo starsze rzadko bywało w domu. Starszy brat był za mało starszy, aby się nią opiekować. Gdy apelowałem do matki o większą uwagę o córkę, byłem tylko atakowany przez matkę. Puszczona luzem córka wpadła w towarzystwo, które ją akceptowało bezgranicznie. Niestety było to towarzystwo bez kręgosłupów moralnych. Szukając miłości trafiła na to, na co trafiła. Po latach tragicznych także zdarzeń, włącznie z przemocą wobec niej jak i od niej postanowiła poszukać jakiejś pomocy. Poszła do psychologa, aby wyleczyć się z "toksycznego związku". Ale niestety, trzeba trafić na dobrego psychoterapeutę. Nie każdy kto ukończył psychologię, potrafi pomóc. Gorzej, widzę osoby po psychologii, które same potrzebują pomocy. Nie każdy kto mieni się psychologiem potrafi w jakikolwiek sposób pomóc. Sam przed 3 laty szukałem pomocy. Wiedziałem, że jest coś we mnie, co przeszkadza mi i trawi moje szczęście. Ów cień przeszłości. Trafiłem na dwie osoby, które zupełnie były nieprzygotowane. I jedna, i niezależnie, druga. To, że ktoś ma gabinet, skończył psychologię, to naprawdę zupełnie nic... Tylko krzywdzili ludzi tym samym. To było bezowocne. Tylko pogłębiało frustrację. Tak i moja siostra poszła do kogoś, kto zupełnie jej nie pomógł. Prawda jest taka, iż... to nie związek jest toksyczny. Ludzie! To nie związek jest toksyczny!... Jeśli znaleźliście się w takim związku, to znaczy, że wy sami tacy jesteście... Jeśli związek jest toksyczny, to zacznijcie od siebie. Ponieważ jakoś ten związek zaistniał i nie partner jest tego przyczyną. To wy wybieracie takiego partnera. A jeśli wybieracie, to znaczy, że jesteście współodpowiedzialni. Być może wnosicie taką samą toksyczność jak ów partner. Może nawet większą... Zastanówcie się, dlaczego tak jest. Zawsze mogę powiedzieć, że w moim związku to ja byłem tego przyczyną, a gdyby partnerka wejrzała w siebie, dostrzegłaby, że to ona sprawiała, że był toksyczny. Co chcę powiedzieć? To, że cokolwiek robicie, zacznijcie od siebie. Skąd ta toksyczność? Z tego jak zostaliście wychowani... Opowiedziałem siostrze całą moją drogę w psychoterapii. Widziałem, że nic to jej wychodzenie z "toksycznego związku" nie pomogło. To leczenie skutku, zamiast przyczyn. Jak lepienie tapety na rozpadającą się ścianę. Objęliśmy się, razem zapłakaliśmy, przeprosiliśmy za złe rzeczy. Ale podpowiedziałem jej, aby skupiła się na tym, co ją naprawdę boli. Co siedzi głęboko i wpływa na wszystko. Przecież ona nie może znieść matki. Nie potrafi przebywać w jej towarzystwie. Nie odważyła się sięgnąć jednak po głębszą pomoc. Może kiedyś, może później... To strach. Strach przed odkryciem prawdy. Przed samym sobą. Ponieważ jeśli uważamy, że cokolwiek nam zostało, to stracimy i to, co posiadamy. Rozpaczliwie więc tego bronimy. Nie widząc, że to ułuda. Jedynym wyjściem jest postawić krok naprzód. To wejrzenie głęboko nie oznacza unicestwienia. Będzie oznaczało ponowne narodzenie. Czyste. Bez tych okropnych obciążeń, jakie otrzymaliśmy kiedyś. Może trzeba naprawdę sięgnąć dna, aby odważyć się? Może trzeba poczuć ścianę, dno, nie widzieć odwrotu, poczuć zupełną utratę siebie, aby skoczyć? Jakże często uciekamy od prawdy. Nie wiem czy siostra dotknie kiedyś siebie. Może mocniej musi jeszcze dostać od życia (czytaj: od swoich decyzji i emocji). Wiem, że mój starszy brat tego nie chwyci emocjonalnie. Nie nastąpi decyzja. Żyje w swym komfortowym kokonie. Czy jest szczęśliwy? Tak mówi. Ale czy ludzie wokół niego są z nim szczęśliwi? Gdyby jakaś kobieta się z nim związała, szybko przestałaby czuć się szczęśliwa. To takie ułudne szczęście mego brata. Można być narcyzem, można się z siebie cieszyć i zapewne tak umrzeć. Nie wiedząc, nie dotykając czegoś ważniejszego. Moja była partnerka również nie sięgnie po siebie. Otoczona zawsze wieloma znajomymi, przyjaciółmi. Ale gdy próbowała żyć z mężczyzną - szybko wszystko upadało. Również zawsze uważała, że to wina innych, że problem nie tkwi w niej. To, że tkwi nie było jej winą, ale tych, którzy ją wychowali. Może wiedziała coś o sobie, miała świadomość, ale nie podjęła tego najważniejszego kroku do zmian. Może próbowała i też trafiła na nieprofesjonalne osoby? Nie wiem. Moja matka również nie zmieni swego życia. Tak głęboko uważa, że wszystko w porządku z jej strony, że równie mocno krzywdzi teraz swą wnuczkę. Tym razem tzw. "małpią miłością". Również czegoś jej zabrakło i sama nie potrafi tego przekroczyć. Kolejne pokolenie wykolejone z relacji, uczuć... Jest już zbyt wiekowa, nic się nie zmieni. Skarży się tylko wokół, że powiedziałem jej co czuję.
Aby dotrzeć do czegoś więcej, trzeba chcieć zmienić swoje życie. Bardzo. Tak bardzo musi być człowiekowi ciężko z samym sobą, aby podjął konsekwentne kroki. Niestety, paradoksalnie nie pomagają w tym przyjaciele. Dlaczego? Przyjaciel zawsze będzie cię afirmował, pocieszał. Wzbijał w lepszy nastrój, obwiniał cały świat, a tobie podawał pomocną dłoń. Wszystko fajnie. Ale to jest potrzebne komuś, kto nie ma głębszego problemu, tylko raczej nieszczęśliwy wypadek, bycie przez kogoś oszukanym, etc. Inaczej to tylko makijaż, powierzchowny. Przykryje problem tylko na pewien czas. Zwinąłem się wtedy, odciąłem od wszystkiego, od rodziny, przyjaciół, znajomych. Jak ziarno, które musi obumrzeć, aby wydało nowy plon. Jak pies, gdy jest chory, idzie w kąt leżeć sam. I to jednak by się nie udało, gdybym nie zasięgnął wiedzy i przyjaciel-psychoterapeuta nie wytłumaczył mi, kogo mam szukać. Wcześniej tej wiedzy nie miałem i szedłem po prostu do kogoś, kto ma napisane "psycholog". Tylko psychoterapeuta z certyfikatem, ktoś kto sam doświadczył takiej samej psychoterapii, potrafi pomóc innym. Bez tego doświadczenie jest ślepy. I nie poprowadzi nikogo do celu. Tym razem się udało. Oczywiście to zapadnięcie się w sobie może być zgubne dla kogoś, jeśli zamiast szukać odpowiedzi podda się i... zrobi najgorsze.... To jednak inny rozdział.
Nikt z osób skrzywdzonych (które tym samym dalej krzywdziły innych) nie zrobił nic w tym kierunku. Ponieważ żadne argumenty, tłumaczenia nie pomogą. To nie dzieje się na poziomie argumentów. Ich emocje musiałyby do tego ich popchnąć. Niestety jakoś nie wierzę, aby to się stało w przypadku mego brata starszego, matki. Kokon za twardy, życie zbyt długo tak trwało, aby je zmienić. Choć bardzo chciałbym się mylić... Mój średni brat też nie do końca zrozumiał to co mu wyraziłem. Ale przynajmniej zaakceptował. To było ważne. Nie mógł pojąć, jak można tak odczuwać, czy inaczej. Trudno to przekazać... współ-czuć nie jest łatwo.Trudno sytemu zrozumieć głodującego...
I ważna rzecz dla rodziców. Jeśli matka, widząc, że dziecko przez kilka związków nie ułożyło sobie życia, to powinno dać jej to do myślenia. Jeśli rodzice widzą, że dziecko już dorosłe, nie radzi sobie do końca w relacjach partnerskich, to powinni zastanowić się, gdzie popełnili błąd, uderzyć się w piersi i próbować pomóc swojemu dziecku. Relacje przyjacielskie, koleżeńskie to coś zupełnie innego. W nich nie wchodzi właściwie chęć ukarania bliskiej osoby (co niemal zawsze jest w związku), inaczej układa się czas, oczekiwania. Wszystko. Tu nie chodzi tylko o sprawy w związku. Zaszłości od rodziców wpływają na wszystko: na przebojowość w życiu, na karierę zawodową, na zarobki. To także, relacje w pracy, pewność siebie, kompleksy. To wszystko zależy od tego co nam dali rodzice, rodzic, opiekunowie. Straszne. Może być piękne, a może być tak straszne... Jak wiele nie zależy od nas, a od tego gdzie się wychowaliśmy. Potem potrzeba wielkiego wysiłku, aby naprawić to, co popsuli inni. Życzę każdemu siły i odwagi. Ponieważ sam krok do przodu jest najtrudniejszy. Sama decyzja o sięgnięciu po profesjonalną pomoc sobie. Sobie! Potem już jest z górki. Pomimo cierpienia, droga jest już jedna: odzyskać siebie, pewność, relacje, emocje, karierę, życie. Po prostu życie.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Piękno

To chyba jedne z najpiękniejszych zdjęć, jakie widziałem. To prawdopodobnie Ukrainka. Wspaniałe zdjęcia, delikatne, z uczuciem i ciepłem. Wyjątkowej urody kobieta. Nawet moja baba nie była zazdrosna to takie dzieło sztuki.

Dorota Kwiatkowska-Rae

Obejrzałem film "Thais". Film o pokusach, chrześcijaństwie, ascezie, filozofii, pogaństwie i rozpuście. Po raz pierwszy zetknąłem się tam z aktorką, która - poza aktorstwem - tak hojnie prezentowała swoje wdzięki. Okazało się, że to Dorota Kwiatkowska-Rae i dawno temu wyjechała z Polski. Piękna, faktycznie. Chyba obok Marii Probosz, najwspanialsza dama aktu w polskim kinie. Obejrzałem jeszcze dwa filmy z jej udziałem: "Akwarele" oraz "Widziadło". "Thais", mimo ciekawej problematyki i wspaniałych aktorów, jednak nie ujął mnie mocniej. Motyw miłości i jej odmian (od apage po erotyczną) jest tak pulsujący, a nie został dobrze wykorzystany. Pokusa i zwycięstwo Natury nad myślą i ascezą mnicha oraz z kolei zwycięstwo wiary nad seksualnością Thais to motyw, który powinien odżyć w naprawdę dobrej produkcji. Książki - na motywach której powstał film - nie będziemy recenzować. Mógłbym równie dobrze pisać o całej filozofii czy pismach św....