Rozumiem. Kiedyś dużo krytykowałem. Oceniałem. Dopóki sam nie pojąłem, że... właściwie jestem taki sam. To znaczy i ja mam jakieś powody działań, ja coś zrobię nieodpowiednio (ze zmęczenia, z czegoś innego). Nie staram się wynosić nad innych, a ich rozumieć. Akceptuję takich, jakimi są. Nie szukam ideałów. To moje szukanie ideałów było tylko przykrywką. Do tego, żeby podświadomie odrzucać ludzi i brnąć w samotność. Ot, potężna katastrofa, jaką obciążyli mnie rodzice. Dlatego ludziom czasem nie podobało się, jak ich widzę, ponieważ bywało, że wydawało im się, że mam ich za gorszych. Źle się z tym czuli niektórzy, to oczywiste. Oczywiście mam kilku świetnych przyjaciół, znajomych, ale jeśli ktoś w życiu czegoś nie zaznał i czuł się mniej pewnie, to mógł odczuwać "dyskomfort" (delikatnie powiedziane) w mojej bliskości. Była krytyka zamiast pochwał. Jakże złe zachowanie. To dostałem kiedyś i to mechanicznie dawałem. Dziś wolę widzieć zalety kogoś, cieszyć się z czyjejś obecności, nie krytykować, nie oceniać. A wysłuchać, docenić. Wielu ludzi, którzy doświadczyli mojej krytyki, nie przejęło się tym. Bywali i tacy, których to zabolało. Do wielu z nich nie sposób dotrzeć, nie wiem co robią, gdzie mieszkają, czym się zajmują, a nawet... czy żyją. Mam tu bowiem na myśli wiele lat. I co mam zrobić? Ot, w myślach ich wyściskam i mam nadzieję, że trafiają na osoby, które zawsze będą doceniać ich pozytywne cechy.
Komentarze
Prześlij komentarz