Tekst, ze względu na szacunek do autorów, proszę przeczytać na stronie Rzeczpospolitej. Artykuł sprzed czterech lat. Głos w kwestii in vitro.
Argumenty, czy wnioski, zostawiam czytelnikom.
Ewelina Pietryga , Krzysztof Kozik
Narażamy życie całej populacji
Jeśli natura
postawiła rodzicom bariery, nie powinniśmy ich łamać – twierdzi kierownik
Zakładu Genomiki Uniwersytetu Wrocławskiego
Znany ojciec wielodzietnej rodziny
powiedział, że akt miłosny podjęty świadomie, by począć dziecko, pamięta się do
śmierci, podczas gdy inne zostają zamazane. Czy zapłodnienie widziane okiem
genetyka jest równie podniosłe?prof. Stanisław Cebrat, genetyk: Raczej tajemnicze. Zapłodnienie to
wniknięcie plemnika do komórki jajowej. Przyjmuje się czasem, że nowy człowiek
powstaje w mniej więcej 22 godziny później, kiedy jądra obu gamet się łączą.
Śmiało można powiedzieć, że to początek każdego z nas.
Czego zatem nie wiemy?Na przykład
tego, czym kieruje się komórka jajowa, wybierając ten, a nie inny plemnik, by
ją zapłodnił.
Uczono nas, że to raczej szybki i sprytny
plemnik dopada bierną komórkę.To nie cała prawda. Owszem, plemniki
wyczuwają komórkę jajową – jedne lepiej, inne gorzej – i pędzą w jej kierunku,
a to już pierwszy etap wyścigu i selekcji, ale wydaje się, że to ostatecznie
komórka jajowa, w nieznany nauce sposób wybiera ten właściwy, z którym się
złączy.
W przypadku zapłodnienia in vitro to samo dzieje
się w szkle. Gdzie ta różnica?Wszędzie. Przede wszystkim komórka
jajowa nie ma z czego wybrać, jeśli na in vitro zdecyduje się mężczyzna z mocno
obniżoną liczbą plemników. Najgorsza jest wersja in vitro zwana ICSI. To
bezpośrednie wstrzyknięcie losowo wybranego plemnika do tej komórki. Wtedy nie
ma żadnego wyboru. Z naszych badań wynika, że aby dobrze wybrać, potrzeba co
najmniej 10 milionów plemników w ejakulacie. Nieprzypadkowo liczba ta jest
graniczną wartością płodności mężczyzny.
Może komórka jajowa też wybiera losowo...Widzi
pani, nawet słynny francuski pionier sztucznego zapłodnienia Jacques Testart
wycofał się z procedury ICSI, twierdząc, że losowość jest tu absolutnie
niemożliwa. Istnieje na to wiele dowodów. Ale to tylko początek różnic, bo
jeśli cały proces poczęcia przeniesiemy w warunki sztuczne, to wszystko zaczyna
inaczej działać. Począwszy od intensywnego podawania hormonów kobiecie, aby
wywołać dojrzewanie wielu jajeczek równocześnie.
Mówi pan o hormonalnej stymulacji jajników?
Tak. Proszę sobie wyobrazić, że cykle menstruacyjne kobiety z dwóch, trzech lat
ściskamy nagle do jednego cyklu. W jakich warunkach dojrzewają wtedy komórki
jajowe? W świetle najnowszych badań oznacza to, że ich informacja genetyczna
może zostać zaburzona. Niedawno na konferencji oglądałem prezentację hodowli
komórek jajowych w różnych warunkach. Zaskoczony, zapytałem badaczkę, czy wyobraża
sobie, jak wpłynie to na piętnowanie rodzicielskie. Nie miała pojęcia, o czym
mówię...
Ja też nie mam. Pyta pani, czym
jest piętnowanie rodzicielskie? Wbrew groźnemu brzmieniu, to po prostu znakowanie
informacji pochodzącej od rodziców. Człowiek, jak wiadomo, otrzymuje dwa,
niemal identyczne zestawy genów; jeden od matki, drugi od ojca. Posiadamy zatem
parę każdego z genów. Niektóre z nich są jednak aktywne, jeżeli pochodzą od
matki, inne – gdy od ojca. Geny „pamiętają" swoje pochodzenie przez całe
nasze życie. To zapobiega na przykład stworzeniu człowieka z dwóch plemników
czy dwóch komórek jajowych. Jeśli jednak pamięć o pochodzeniu zostanie
zaburzona, mogą pojawić się poważne wady genetyczne. Szacuje się, że po in
vitro wadliwe piętnowanie zdarza się około 10 razy częściej niż przy naturalnym
poczęciu. I przyczyną może nie być bezpłodność rodziców, ale sama procedura.
Przy sztucznym zapłodnieniu myszy i bydła częstość defektów związanych z
piętnowaniem jest podobna. A nikt nie wykonuje go u myszy z powodu
bezpłodności.
Komórka jajowa widać jest dziś w
cenie... To
najdroższy element w in vitro. Choćby dlatego, że stymulacja hormonalna i
pobieranie komórek bardzo obciąża zdrowie kobiety. Wolno ją temu poddać tylko
kilka razy w życiu. Najtańszym źródłem komórek byłyby jajniki żeńskich płodów
po aborcji. Komórki jajowe są tam już prawie dojrzałe.
To jakiś szatański pomysł, kto by to robił?
Jeśli komórka jajowa kosztuje 5 tysięcy dolarów? Już kilkanaście lat temu
informowano o tego typu pracach. Lepiej cieszmy się, że nie wpadli na ten
pomysł naziści. Proszę sobie wyobrazić, jak wyglądałyby wtedy obozy dla kobiet.
Aborcji poddawane byłyby Niemki zapłodnione przez rasowych Niemców. Potem z
żeńskich płodów pozyskiwano by komórki jajowe, zapładniano by je plemnikami
rasy panów, a zarodki można by już wszczepiać Żydówkom czy Cygankom. Ot,
produkcja czystej rasy na wysoką skalę, stosowana czasem w hodowli bydła.
Ale stymulacja jajników sama w sobie jest
metodą leczenia niepłodności i nie zawsze wiąże się z in vitro.
Tak, tylko
że jeśli po niej dokonamy zapłodnienia na sztucznym podłożu, ryzyko defektów
wielokrotnie wzrośnie. Okazuje się bowiem, że środowisko, w którym odbywa się
zapłodnienie, a potem pierwsze podziały zarodka przed wszczepieniem go do
macicy, silnie wpływa na zależności między informacją genetyczną komórki
jajowej i plemnika. To zaś ma bardzo istotne znaczenie dla dalszego
rozwoju organizmu. Kwestie piętnowania rodzicielskiego i skomplikowanych
relacji między informacją komórki jajowej i plemnika bada epigenetyka. Wiemy o
tym na razie naprawdę bardzo niewiele.
A gdyby porównać zarodek z probówki z
poczętym naturalnie? Robiono to na zwierzętach. Zarodek poczęty in
vitro porównywano z wydobytym z ciała biednej myszki bezpośrednio po jej
zapłodnieniu. Różniły się od siebie aktywnością 2,5 tysiąca genów. Aż trudno
uwierzyć, że z zarodka po in vitro może rozwinąć się normalny organizm.
Jednak dzieci z in vitro rodzą się normalne.
Bo organizm próbuje kompensować te zmiany. A jak widać, jego możliwości są tu
niewiarygodne! Proszę jednak zrozumieć, że system kontroli aktywności naszego
genomu z zewnątrz został zoptymalizowany przez ewolucję. Jeśli zmienimy warunki
na sztuczne, których nie potrafimy do końca kontrolować, mogą dziać się rzeczy,
o których nie mamy pojęcia i nie potrafimy przewidzieć. Proces in vitro z
angielska nazywa się ART, jak sztuka. Przy naszej raczkującej jeszcze wiedzy
przypomina też bardziej sztukę niż naukę.
Jakie defekty obserwuje się u dzieci
po in vitro? Zacytuję
badania dużego amerykańskiego instytutu: ciężkie wrodzone wady serca stwierdza
się 2,1 razy częściej niż u poczętych naturalnie, rozszczepienie wargi 2,4 razy
częściej. Cztery i pół razy częściej dzieci te chorują na zrośnięcie przełyku.
To dane z ciąż pojedynczych. Defekty w ciążach mnogich są o wiele częstsze, a
takich jest po in vitro 20 razy więcej. Wady te niekoniecznie są warunkowane
genetycznie. Ale już w 2003 r. Brytyjczycy wykazali, że po zapłodnieniu w szkle
zespół Beckwitha i Wiedemanna, związany z piętnowaniem rodzicielskim, występuje
aż dziesięciokrotnie częściej.
Co składa się na ten zespół? nadwaga,
deformacja twarzy, przerost języka, asymetria i skłonność do nowotworów?
Niestety, tak. Podobna skala zagrożenia wiąże się z zespołem Russela i Silvera.
A to z kolei asymetria, niski wzrost i waga, duży obwód głowy i trójkątna
twarz. Dzieci po in vitro częściej chorują też na nowotwory.
O jakich nowotworach pan mówi?
Na przykład
wątroby. Przytoczę pracę z 2012 roku. Otóż na 383 zarejestrowanych przypadków
nowotworów, 16 dzieci pochodziło z in vitro. Ustalono to, kontaktując się
telefonicznie z rodzicami tych dzieci. Niby to mniej, a jednak... Dzieci po in
vitro rodziło się wtedy około 100 razy mniej niż po naturalnym poczęciu, zatem
16 należy pomnożyć przez 100, by odpowiadało to liczbie poczętych naturalnie. A
więc 1600 przypadków raka wątroby po in vitro odpowiada 367 przypadkom wśród
poczętych naturalnie. Ponad cztery razy więcej. Co gorsze, wśród tych 16 dzieci
poczętych in vitro syndrom Beckwitha-Widemanna pojawił się cztery razy, a wśród
pozostałych 367 – dziewięć razy. A zatem ponad 40 razy częściej.
Jaki wniosek wysnuli badacze? Dla
mnie chybiony. Stwierdzono „bardzo słaby związek między in vitro a rakiem
wątroby". Ale występowanie nowotworów powiązali oni z niską wagą
urodzeniową tych dzieci. Tylko że niska waga urodzeniowa zdarza się
wielokrotnie częściej u dzieci z in vitro. Rodzą się po nim wcześniaki, a
powszechnie wiadomo, że to między innymi błąd genetyczny powoduje przedwczesny
poród.
Czy powodem defektów może być sam zabieg?
Tak, ale przyczyna może też leżeć po stronie rodziców. W końcu z in vitro
korzystają pary z jakiegoś powodu bezpłodne. A wbrew powszechnej opinii, to
mężczyźni częściej i skuteczniej przenoszą błędy genetyczne na potomstwo. Głównie
dlatego, że mutacje zdarzają się w czasie podziałów komórek, a produkcja
plemników wymaga tych podziałów o wiele więcej niż komórka jajowa.
A to już prawie komplement... Niechby. Ale do rzeczy. Wyobraźmy
sobie, że mężczyzna jest bezpłodny, ponieważ ma defekt w chromosomie Y. Jest to
chromosom odpowiedzialny za to, że organizm rozwija się „w męską stronę".
Taka osoba produkuje mało plemników, ale można je uzyskać poprzez biopsję jąder.
Jeśli urodzi mu się syn, chromosom Y uzyska od ojca. I nie ma cudów, musi być
wadliwy, czyli i on będzie bezpłodny. A w przyszłości zasili klinikę wykonującą
in vitro.
Pan ironizuje? Skądże! Rozważmy
zresztą inny przypadek bezpłodności: niewykształcone lub niedrożne
nasieniowody. Dlaczego tak się dzieje? Bo mężczyzna cierpi na łagodną
postać mukowiscydozy. Jest zatem bezpłodny, ale nie sterylny – produkuje
plemniki i można mu zrobić biopsję jąder. Jeśli jego żona jest nosicielką
mukowiscydozy, a to w naszej populacji zdarza się raz na 25 osób, to dziecko z
50-procentowym prawdopodobieństwem urodzi się z tą chorobą. Najprawdopodobniej
z jej postacią śmiertelną.
In vitro odblokowuje to, co blokuje natura?
Niestety,
tak. Jak mówiłem, mamy dwa komplety genów – od matki i od ojca. Korzystamy z
nich, tworząc własne gamety, czyli plemniki bądź komórki jajowe. Ale natura,
zanim rozpocznie pro- dukcję gamet, sprawdza prawidło- wość ułożenia tych genów
w obu kompletach. Gdy wykryje przesunięcia genów, mówi produkcji gamet: stop.
Wtedy jest ich mało, w tym mnóstwo defektywnych, a takie pary małżeńskie kwalifikowane
są do... in vitro. Tego typu bezpłodność dotyczy kilku procent populacji.
Dlatego z punktu widzenia genetyki po in vitro musi rodzić się więcej dzieci z
wadami.
A jednak podczas wręczania Nagrody Nobla
określono takie zapłodnienie jako bezpieczny eksperyment. Nie za wcześnie?
Najstarsze dziecko ma tylko ponad 30 lat... Nagroda Nobla dla
Edwardsa? Powtórzył na człowieku eksperymenty wykonane 25 lat wcześniej na
innych ssakach. A jeśli chodzi o zbyt wczesne odtrąbienie sukcesu... Widzi
pani, mówiłem już, że nasze geny występują parami i najczęściej jest tak, że
jeżeli się zdarzy coś fatalnego w jednym genie z pary, to tego nie widać.
Mówimy, że defekt jest recesywny. Mamy przecież kopię zapasową. Jeśli coś złego
zdarzyło się w genie od mamy, to korzystamy z tego od taty. Dlatego
dziecko, nawet z defektem w jednym genie, będzie zdrowe, ale ów defektywny gen
przeniesie na własne potomstwo. A on ujawni się w którymś – nie potrafimy
przewidzieć, w którym – pokoleniu.
Narażamy zatem zdrowie naszych wnucząt?
Narażamy życie całej populacji. Wyniki analiz komputerowych są przerażające.
Pokazują, że metody zwiększające częstość mutacji, takie jak in vitro, mogą
zabić całą populację, nawet jeśli stosuje się je u jednego czy dwóch procent
osobników. Załóżmy, że z in vitro rodzi się kobieta z wieloma defektami
recesywnymi, których nie widać. W życiu spotyka mężczyznę poczętego co prawda
naturalnie, ale też nie bez wadliwych genów, bo każdy z nas ma ich kilka. W jej
przypadku jednak prawdopodobieństwo, że któryś z nich zetknie się z innym z
pary również uszkodzonym i ujawni się defekt, jest większe. Bo ich więcej ma.
Zwiększanie częstości mutacji prowadzi w końcu do osiągnięcia wartości
krytycznej. A wówczas populacja ginie. To tak jak z podgrzewaniem wody. Jest
coraz cieplejsza, aż zaczyna wrzeć... i znika.
Ale nowotwór dna oka wymagający
amputacji gałek ocznych ujawnia się ponoć już w dzieciństwie. Zwykle do piątego roku życia.
Przypadek tego nowotworu – siatkówczaka – jest bardzo szczególny. Powoduje go
mutacja w konkretnym genie. Może ona zostać wniesiona do zarodka przez gametę
albo może się ona tam pojawić na skutek nowego błędu. Z badań Holendrów wynika,
że siatkówczak oka występuje u dzieci po in vitro pięć razy częściej niż u
poczętych naturalnie. A co najgorsze, we wszystkich badanych przypadkach
powodujące go mutacje pojawiły się w trakcie zabiegu: nie stwierdzono ich u
żadnego z rodziców. Uważam to za najbardziej niebez- pieczny efekt procedury in
vitro.
Dlaczego? Bo sugeruje to, że inne
geny mogą mutować się w tej procedurze równie często. Nie widać tych defektów
właśnie dlatego, że siatkówczak ujawnia się bardzo wcześnie. Znakomita
większość mutacji w innych genach może się nam dać we znaki dopiero w
następnych generacjach.
Zarodki można przecież poddać badaniom
przedimplantacyjnym i pozbyć się wadliwych...
To zależy,
czy chcemy pozbyć się genów letalnych czy tych, które się nam mniej podobają.
To już jest metoda eugeniczna. Chcielibyśmy zająć się doborem genów do naszej
przyszłej puli genetycznej. Taka dyskryminacja niepokoi mnie także jako
człowieka...
Pan myśli o ... Historii. Czy wie
pani, że w procesie norymberskim lekarz Hitlera powoływał się na zalecenia
Alexisa Carella, Amerykanina francuskiego pochodzenia, laureata medycznej
Nagrody Nobla? Carell uważał, że należy pozbyć się „gorszych" nie tylko w
komorach gazowych, ale i przez sterylizację.
Chyba nie zaszkodzimy sobie jednak,
eliminując tylko defektywne geny? Paradoksalnie – tak. Bo okazuje
się, że niszcząc zarodki będące nosicielami na przykład genu mukowizscydozy czy
anemii sierpowatej, eliminujemy hetero- zygoty. Heterozygota to osoba, która
jeden gen ma dobry, a drugi defektywny. Natychmiastowy skutek usuwania
heterozygot jest oczywiście pozytywny, bo mamy coraz „zdrowszą" populację,
która może w pewnym momencie... zginąć. Bo jest nieprzystosowana do zmian
środowiska.
Jak to? Na przykład pewne heterozygoty są
odporne na malarię, a to chyba drugi w rankingu światowy zabójca. Inne łatwiej
przeżywają cholerę, czerwonkę czy inne infekcje przewodu pokarmowego, które
dziesiątkowały do niedawna rów- nież kraje europejskie. Niektórzy twierdzą, że
jeden defektywny gen w specyficznej parze genów podnosi inteligencję. Tylko w
układzie heterozygotycznym ludzie mają szansę przeżyć.
W takim razie niektórzy po prostu nie powinni
mieć dzieci? Tak uważam. Jeśli natura postawiła takie bariery, nie
powinniśmy ich łamać. Nasza wiedza ciągle jest skromna i nie jesteśmy w stanie
przewidzieć skutków zmian w naturalnych regułach gry. W naszym zakładzie badamy
ewolucję populacji, używając czasem do obliczeń tysięcy procesorów. Wydaje się,
że naturalne populacje balansują blisko warunków krytycznych i jeśli choć
odrobinę zwiększymy częstość mutacji w genach, nawet te olbrzymie giną. W
przypadku in vitro zwiększamy ją dziesięciokrotnie.
Motylek w Chinach powoduje tornado w
Teksasie?
Owszem.
Drobna zmiana powiela się, amplifikuje. Mówi o tym olbrzymia dziedzina fizyki –
teoria chaosu. Chaos nie jest bałaganem. Jego prawa rządzą wieloma dziedzinami
naszego życia.
Niepłodna para patrzy jednak z punktu
widzenia jednostki... A jeszcze inni z punktu widzenia ekonomii. In
vitro to potężny biz- nes. Przychody szacuje się na setki miliardów dolarów
rocznie. W samym Białymstoku urodziło się po in vitro podobno 10 tys. dzieci,
co przy skuteczności rzędu 40 proc. i 10 000 zł za cykl daje okrągłą sumę 250
mln. Gdyby in vitro było przedsięwzięciem naukowym, to po kilkunastu milionach
wykonanych prób wiedzielibyśmy o wynikach stosowania metody niemal wszystko.
Tymczasem w ogóle nie prowadzi się tego typu badań. >
Rozmawiał pan kiedyś z rodzicami przed
zabiegiem? Takie pary przychodzą do mnie czasem po radę. Ale ja im
nie radzę. Niczego. Jeśli zagrożenie defektem jest większe, mają prawo
rozważyć, czy są w stanie takie ryzyko znieść. Ale oceniając cały system,
uważam, że jest niegodziwy i karygodny. Rodziców i społeczeństwo trzeba
informować o tym, że in vitro zwiększa ryzyko urodzenia dziecka z wadą
genetyczną. I to nie o jeden, ale o wiele procent. Mówimy o tysiącach chorych
dzieci więcej. Dlatego wydaje się, że dalsze badania powinniśmy prowadzić
raczej na zwierzętach, nie na ludziach.
Komentarze
Prześlij komentarz